Nasz kraj

Turcja - dossier

http://mttp.pl/pobiera...

Index Mundi

http://www.indexm...

Wizyta premiera Wen Jiabao w Polsce

Polskę odwiedził...

rola informacji i dezinformacji

Zbigniew Dmochowski ...

Korea Południowa

*Ekspansja eksportowa ...

W Polsce brakuje myślenia strategicznego!

Czy w ciągu 20 lat tra...

Artykuł z Polityki

Jędrzej Winiecki, 7 października 2009

W ciągu czterech dekad rozwoju jej gospodarka wzrosła czterystukrotnie, a dochód na mieszkańca o 22 tys. proc.

Do niedawna miasto Chunchoen nie wyróżniało się niczym szczególnym oprócz skomplikowanie brzmiącej nazwy. Ma 260 tys. mieszkańców i – jak prawie każda południowokoreańska miejscowość – własną regionalną potrawę i góry dookoła. Przez lata mieszkańcy żyli tym samym spokojnym rytmem: wiosną festiwal mimów, latem festiwal marionetek, jesienią maraton, a zimą zawody narciarskie. I nagle, od 2002 r., do prowincjonalnego Chunchoenu zaczęły ściągać pielgrzymki japońskich, chińskich i koreańskich turystów. Co ich zwabiło? Odwiedzają miejsca, gdzie splotły się losy dwojga kochanków, pięknej Yu Jin i zabójczo przystojnego Joon Sanga, bohaterów opery mydlanej „Sonata zimowa”.

Nakręconą w Chunchoenie „Sonatę” pokazały telewizje w całej Azji, od Indonezji po Iran i Turcję, w kilku krajach europejskich i obu Amerykach. Razem z „Klejnotem w pałacu”, „Opowieścią jesienną” i kilkudziesięcioma innymi produkcjami przyczyniła się do powstania tzw. koreańskiej fali, mody na koreańskie seriale, filmy, muzykę, kuchnię, samochody, telefony komórkowe, elektronikę i naukę koreańskiego. Rosjanie przyjeżdżają do Korei na wakacje, Japończycy na zakupy, bo taniej, a jeśli Chińczycy chcą zadać szyku, noszą ubrania koreańskich firm. Moda na Koreę to ukoronowanie 40-letnich starań, by z niczego i na zupełnym ugorze zbudować 12 gospodarkę świata.

Jednym z pierwszy słów, jakiego cudzoziemiec uczy się w Korei, nie jest wcale „dzień dobry” ani „dziękuję”, tylko „pospiesz się!”. Wszystkim wokół się spieszy, każdy chce być punktualny, toteż dźwięczne bbali bbali! rozbrzmiewa na ulicach, w szkołach, biurach, a nawet podczas wycieczek weekendowych. Spróbuj zatrzymać się w seulskim metrze, by sprawdzić, czy wysiadłeś na odpowiedniej stacji, a usłyszysz bbali bbali! Umów się z Koreańczykiem, a ten kilkakrotnie upewni się, czy zapamiętałeś godzinę spotkania. Nie zdziw się, jeśli przyjdzie przed tobą, a kilka minut przed wyznaczoną porą zaniepokojony zacznie do ciebie wydzwaniać.

W biznesie bbali bbali! zyskało status bliski religii – sztaby inżynierów głowią się, jak sprawić, by robotnik, według tutejszych speców od zarządzania nadal szybszy od maszyny, przykręcał każdą śrubkę ułamek sekundy krócej. W ciągu całego dnia suma wywalczonych ułamków przełoży się przecież na ileś skręconych telewizorów więcej, tym samym poprawi się wydajność robotnika, a z nią wynik finansowy firmy oraz – to bardzo ważne – wzrośnie PKB i konkurencyjność całej Korei. Pośpiech jest tutaj cnotą, oznaką patriotyzmu i tajemnicą sukcesu.

Korea nie dysponuje bogactwami naturalnymi, własną ropą czy gazem. Naszym przeznaczeniem jest produkcja i eksport. Nie stać nas na spowolnienie tempa rozwoju technologii i inwestycji – objaśnia Lee Bang Soo, wiceprezes LG Display, światowego potentata w produkcji wyświetlaczy ciekłokrystalicznych. – Co prawda firmy japońskie dysponują nowszą technologią, ale Japończykom decyzja o rozpoczęciu produkcji nowej generacji wyświetlaczy zajmuje jakieś dwa lata. My nie jesteśmy tak zaawansowani, ale gdy tylko coś wymyślimy, po dwóch latach mamy już fabrykę za 6–7 mld dol. i ruszymy ze sprzedażą – tłumaczy Lee.

Cud

Oto koreańska perspektywa: wielkie koncerny Samsung, Hyundai czy LG skutecznie rywalizują we wszystkich liczących się branżach zglobalizowanego przemysłu, od produkcji samochodów, przez telefony, sprzęt elektrotechniczny, półprzewodniki, tworzywa sztuczne po telefony komórkowe i – uwaga! – opłacalną budowę statków. W dwóch ostatnich branżach to właśnie Korea jest światowym numerem jeden. Ale najstarsi pracownicy tutejszych firm pamiętają zupełnie inną, przymierającą głodem Koreę, w której podstawą transportu był wóz zaprzężony w woła, a wątły eksport opierał się na wysyłaniu za granicę niewielkich ilości rudy żelaza, jedwabiu, ośmiornic, ryb, futer i peruk.

Kariery zaczynali niosąc traumy doświadczeń pierwszej połowy XX w. Doświadczeń podobnych do polskich – włącznie z 40-letnią okupacją japońską, wojną, w tym wypadku domową, groźbą wybuchu kolejnego bratobójczego konfliktu i ze zdaniem na łaskę mocarstw, które sztucznie podzieliły półwysep. W czasie wojny koreańskiej z lat 1950–53 żołnierze kilku armii, w tym obu koreańskich, amerykańskiej, brytyjskiej i chińskiej parokrotnie przechodzili przez półwysep, dokładnie pustosząc całe Południe, w tym Seul, który ucierpiał bardziej niż Warszawa.

W podzielonej Korei to Północ była bogatsza i lepiej rozwinięta, to tam został przemysł ciężki, kopalnie, drogi i tory kolejowe. W 1962 r. roczny dochód mieszkańca Południa wynosił ledwie osiemdziesiąt kilka dolarów, tyle co w najbiedniejszych państwach subsaharyjskiej Afryki. Nawet zjednoczona Korea nigdy nie była zamożna. Wciśnięta między trzy wielkie cywilizacje – Chiny, Japonię i Rosję – uchodziła za azjatyckiego pariasa, ten obraz tylko pogłębił się po podziale kraju. James Cameron, gwiazda brytyjskiego dziennikarstwa, który w latach 60. podróżował pociągiem z portu Pusan do Seulu, zapamiętał odór, który unosił się nad poletkami ryżowymi, nawożonymi ludzkimi ekskrementami: „nigdy wcześniej nie byłem w miejscu, gdzie na taką skalę kwitłby handel ludzkimi odchodami” – pisał z przerażeniem.

Inny Brytyjczyk, zmarły wiosną pisarz James Kirkup, wspomina ówczesny Seul jako najbardziej zapadłą dziurę, w której przyszło mu mieszkać, miasto podobne jedynie do osiedli górniczych w arktycznym Narwiku. Potrzeba było cudu, by pozbawione potencjału, pokryte w 70 proc. nienadającymi się do zamieszkania górami i lasami Południe wstało z kolan. Cud się ziścił. Miał swojego autora, generała Parka Chung Hee, koreańskiego Atatürka. Miał też swoją cenę, dziś uważaną przez Koreańczyków za niezbyt wygórowaną, stłumienie demokracji na blisko trzy dekady – następcy Parka złagodzili kurs dopiero w 1987 r., na rok przed zapaleniem znicza olimpijskiego w Seulu.

Park

Generał Park doszedł do władzy w pewien majowy poranek 1961 r. w wyniku zamachu stanu. Wcześniej jego poprzednik, pierwszy z serii południowokoreańskich prezydentów-dyktatorów, skompromitował się nieudolnie sfałszowanymi wyborami i pod naporem masowych protestów uciekł na Hawaje. Po nim, na kilkanaście miesięcy, rządy przejęła demokratycznie rozgadana rada ministrów. Właśnie ją rozpędził generał stojący na czele junty wojskowej, zniecierpliwionej szalejącą korupcją i chaosem ogarniającym kraj, z którego użytek mogli zrobić komuniści z Północy. Potencjalnej inwazji Kim Ir Sena sprzyjał nastrój panujący wtedy w rozpolitykowanym Seulu, gdzie wspominano o zjednoczeniu z Północą lub wyzwoleniu przez komunistów.

Anegdota mówi, że gdy o świcie kolumna czołgów puczystów zbliżyła się do stołecznego mostu na rzece Han, pilnujący go żołnierz rozłożył ręce w geście powitania i wykrzyknął radośnie: „Niech żyje Koreańska Armia Ludowa!”, czyli wojsko północnych komunistów. Park z miejsca dał do zrozumienia, kto jest szefem w Korei Płd. Znacjonalizował banki, nastraszył widmem nacjonalizacji wpływowych ludzi interesu, ograniczył wolność prasy, stłamsił opozycję, bo twierdził, że demokratycznego kraju nie da się szybko zmodernizować. Nie miał zaufania do cywilów, więc na polityków i biznesmenów namaszczał wojskowych. Postawił przed Koreą jasny cel: musimy być wystarczająco zamożni, by stać nas było na samodzielność od USA, Japonii i Chin oraz na obronę naszej niepodległości.

Przepis na rozwój był prosty: weź zdyscyplinowanych, tanich koreańskich robotników, postaraj się za granicą o kredyty i technologie. Kupisz je tanio u sojusznika z Ameryki, a także od Japonii, jeśli znormalizujesz z nią stosunki. Gdy nie będą chcieli sprzedać, skopiuj, koreańscy inżynierowie zwiedzający japońskie fabryki niech zrobią użytek z aparatów. Importuj tylko surowce, co możesz, produkuj samodzielnie, a potem znajdź rynek zbytu na swoje produkty, najlepiej w Stanach, które są zainteresowane odbudową twojej gospodarki. I jeszcze jedno: planuj.

Plan

Park rządził planami pięcioletnimi. Pierwszy wystartował w 1961 r. i przyniósł 8,3 proc. wzrostu gospodarczego rocznie. Drugi już 11,4 proc. i przebił najśmielsze założenia planistów. Firmy, które posłusznie wykonywały plany, otrzymywały finansowe i technologiczne wsparcie państwa, prawo monopolu, ochronione cła na konkurencyjne towary przywożone z zagranicy, miały też dostęp do taniego kredytu z państwowych banków. W ten sposób z maleńkich rodzinnych firm wyrosły potęgi Hyundaia, Samsunga, LG i innych wielkich związków przemysłowych.

Ze wszystkich XX-wiecznych dyktatorów, którzy zaserwowali swoim krajom centralne planowanie, właśnie generał osiągnął największe sukcesy. – Wskazał kilka gałęzi przemysłu, w których Korea miała się specjalizować, postawił między innymi na stocznie. Na jego liście były branże, które dziś są lokomotywami naszej gospodarki – mówi dr Hyung Joo Kim, seulski ekonomista.

Oczkiem w głowie dyktatora i flagowym projektem pierwszej pięciolatki była autostrada z Pusanu do stolicy. W 1962 r. wydawała się absolutnym nonsensem, za taką uznał ją Bank Światowy, po kraju jeździło nieco ponad 30 tys. samochodów. Jednak generał się uparł i, mimo ogromnych kłopotów z cementem, w ciągu trzech lat powstała 400-kilometrowa, niemal w całości górska droga, zawieszona na estakadach i przecinająca góry setkami tuneli. Autostrada prędko stała się układem krwionośnym gospodarki, połączyła miejscowości, które wytwarzały 70 proc. PKB.

Kraj osiągnął cel nakreślony przez Parka, przez cztery dekady notował wzrost gospodarczy, z przerwami na dwa kryzysy – obecny i azjatycki z 1997 r., również wywołany zbytnią hojnością banków. Między 1962 a 2008 r. gospodarka urosła 400 razy, roczny dochód na mieszkańca zwiększył się o 22 tys. proc., eksport aż o 760 tys. proc. Gdyby dziś James Cameron chciał się przedostać z Pusanu do Seulu, miałby do dyspozycji nie tylko czteropasmową autostradę, ale także szybki pociąg i kilkadziesiąt lotów dziennie.

Kryzys

Efekty raptownego rozwoju nie są bezbolesne. Z badań wynika, że aż 78 proc. koreańskich pracowników narzeka na syndrom bbali bbali!, jest on dla nich źródłem gigantycznego stresu. Czują się zagrożeni, jeśli nie działają szybko i na pełnych obrotach, presja tempa sprawia, że pracują chaotycznie, biorą się za wiele rzeczy naraz, popełniają błędy, szybko się irytują i wchodzą w konflikty ze współpracownikami.

Coraz częściej Koreańczycy targają się na swoje życie. W tej smutnej statystyce wyprzedzili właśnie tradycyjnych liderów, Japończyków, Węgrów i Finów, samobójstwa są tu już czwartą przyczyną zgonów. Popełniają je także osoby publiczne – w październiku zeszłego roku zabiła się Choi Jin Sil, największa gwiazda kina. Tej wiosny, podczas górskiej wędrówki, w przepaść skoczył Roh Moo Hyun, były prezydent oskarżany o korupcję. Padają rozmaite wytłumaczenia, wskazuje się na konserwatywny, hierarchiczny model społeczeństwa, a także niepewność na rynku pracy.

Koreańczycy wciąż uważają się za społeczeństwo na dorobku, stąd twierdzą, że nie stać ich na przesadne pochylanie się nad stanem środowiska naturalnego. Paul Chang, wiceprezes całego LG (w sumie 52 firmy-córki, nie tylko elektronika, ale także przemysł chemiczny), spytany, co jego koncern robi, by ulżyć środowisku, odpowiedział: – Produkujemy ekologiczne artykuły, bo tego wymagają od nas klienci. Daleko to od europejskiego zielonego etosu, choćby oszczędzania energii, rezygnacji ze zbyt wielu opakowań albo drukowania firmowych materiałów na błyszczącym, trudnym do przetworzenia papierze.

Obecny kryzys dał się nastawionej na eksport Korei mocno we znaki, pod koniec zeszłego roku gospodarka kurczyła się w tempie 20 proc. rocznie. Ale już wyszła na prostą. Więcej, Koreańczycy są przekonani, że znajdą się w wąskim gronie państw, które po kryzysie wzmocnią swoją pozycję. Skończyły się czasy, mówią, gdy ostatnie słowo należało do bankierów i finansistów. Nadchodzi okazja dla tych, którzy mają fabryki i możliwości technologiczne, by sprostać lawinie zamówień, które wyposzczony świat będzie składał od początku nadchodzącej hossy. Zarobią na niej Chiny, Japonia, Niemcy i Korea. Gdy minie kryzys, świat będzie potrzebował Korei bardziej niż kiedykolwiek wcześniej.

<div style='display:inline'><a href='http://go.arbopl.bbelements.com/please/redirect/4057/8/6/36/'><img src='http://go.arbopl.bbelements.com/please/showit/4057/8/6/36/?typkodu=img&keywords=' width='300' height='250' style='border-width:0' alt='' /></a></div>

 



 

 

 

 

 

 

Tak dla zainteresowanych porównaniem Federacji Rosyjskiej z Koreą Południową:

State/ Russia/ Republik of Korea
Produkt krajowy brutto/ $1229 billion/ $986.256 billion
Ludność/ 141,927,297/ 48,875,000
Żołnierzy Aktywnych/ 1,027,000/ 687,000
Żołnierzy Rezerwy/ 20,000,000/ 8,000,000
Paramilitary/ 449,000/ 4,500
Suma/ 21,476,000/ 8,691,500
Suma na 1000 ludzi/ 153.4/ 173.6
Aktywnych na 1000 ludzi/ 7.3/ 13.7

Te cyfry o Korei Południowej, nie tak wcale większej od Polski, winny przemawiać do wyobraźni wszystkich tych Polaków zaniepokojonych "zagrożeniem" ze wschodu, kiedy Polska zacznie prowadzić gospodarkę neomerkantylistyczną i uprawiać politykę niepodległościową.

 

 

 

 

 

 

 

 

Korea Południowa, gospodarczy cud czy rezultat celowej strategii

Gdyby zapytać Polaków, z czym im się kojarzy Korea Południowa, nietrudno przewidzieć, jak wyglądałaby większość odpowiedzi. Hyundai, Kia, Samsung, LG, Daewoo, samochody, telewizory, zestawy kina domowego, laptopy, twarde dyski, telefony komórkowe, sprzęt gospodarstwa domowego i inne produkty. Niejeden zapewne wspomni o wojnie koreańskiej z lat 1950-53, o taekwondo - koreańskiej sztuce walki lub o letniej Olimpiadzie w Seulu w 1988 r.

Natomiast mało kto wiedziałby, co znaczą takie słowa jak hangyl, hanbok, kimchi, munhwa czy nawet Korean Wave. Wielu miałoby kłopot z wymienieniem choć jednego słynnego Koreańczyka z Południa; co niektóry najwyżej wymieniłby reżysera Kim Ki-Duka, kogoś z południowokoreańskich piłkarzy lub jednego lub dwóch prezydentów tego kraju.

Tak więc swoją sławę Republika Korei (oficjalna nazwa Korei Południowej) zawdzięcza nie tyle swojej kulturze (niestety, wciąż mniej znanej w świecie niż chińska czy japońska), ale przede wszystkim ekspansji eksportowej, obecności na całym świecie produktów koreańskich firm. Dodajmy, produktów z reguły jakością nie ustępującym czołowym firmom japońskim czy zachodnim. Warto też uzupełnić to informacją, że wg wstępnych danych Międzynarodowego Funduszu Walutowego za 2011 r. PKB na 1 mieszkańca liczony wg parytetu siły nabywczej wyniósł 31.753 USD na każdego z 49 mln mieszkańców (25. miejsce w świecie, tuż za W. Brytanią, Francją i Japonią, a przed Izraelem, Hiszpanią i Włochami).

Ale nie zawsze kraj ten kojarzył się z zamożnością, nowoczesnością i zaawansowaną techniką. Jeszcze niespełna pół wieku temu Korea Pd. była słabo rozwiniętym, ubogim krajem żyjącym głównie z rolnictwa i rybołówstwa. PKB na 1 mieszkańca należał do najniższych w Azji i w świecie. Skąd więc tak imponujący awans? Jakim cudem Koreańczycy już w 1988 r. perfekcyjnie zorganizowali Olimpiadę w Seulu, a dziś w wielu dziedzinach z powodzeniem rywalizują z potężną Japonią, USA i czołowymi krajami Europy?

Aby to zrozumieć, musimy cofnąć się w czasie. W 1910 r. cała Korea została przyłączona do Japonii. Rozpoczął się proces wynaradawiania Koreańczyków i ekonomicznej eksploatacji ich kraju przez japońskiego okupanta. Trwało to do roku 1945, gdy Japonia poniosła przegrała wojnę na Pacyfiku. Klęska i kapitulacja Japonii zostały powitane przez Koreańczyków z ogromną radością i ulgą. Podczas gdy japońscy oficerowie i urzędnicy popełniali seppuku, w Korei ludzie płakali ze szczęścia, tańczyli i śpiewali z radości... Koreańczycy wierzyli, że teraz dla ich ojczyzny nastał pomyślny czas. Ale ich radość trwała krótko. Zaraz po wyzwoleniu nadszedł narzucony z zewnątrz podział kraju.

Część północną okupowały wojska ZSRR, a południową zajęła US Army. Podział ten przyniósł fatalne skutki dla życia gospodarczego obu części Korei, gdyż w północnej części kraju usytuowane było ok. 80 % przemysłu, natomiast żyzne ziemie południa stanowiły naturalny spichlerz. Wskutek podziału Korei naturalna wymiana ekonomiczna między północą a południem kraju została przerwana. Jednak nie to było najgorsze. W 1950 r. rozpoczęła się krwawa wojna między położoną na północy Koreańską Republiką Ludowo-Demokratyczną, w której już wtedy dyktatorską władzę dzierżył Kim Ir Sen, a Republiką Korei, w której autorytarne sprawował Li Syng Man (Rhee Syngman). Rezultatem 3 lat zbrojnych zmagań były ogromne ofiary w ludziach, spustoszenie miast, zniszczenia w i tak wątłej gospodarce. PKB Korei Pd. znajdował się na poziomie najbiedniejszych krajów świata. Odsetek ludzi wykształconych był około 10 razy niższy niż w powojennej Polsce.

W tej sytuacji nawet niejeden urodzony optymista załamałby ręce w poczuciu bezsilności. Tym bardziej, że Li Syng Man najwyraźniej nie miał żadnego pomysłu na rozwój gospodarczy. Jedyne co mu się udało, to skuteczne rozprawienie się z opozycją pod pretekstem walki z komunistycznym zagrożeniem. Korea Pd. Jednak pozostawała ubogim krajem rolniczym, nękanym bezrobociem i chronicznym deficytem bilansu handlowego. W następstwie narastającego niezadowolenia społecznego Li Syng Man ustąpił. Po krótkim okresie politycznego bezkrólewia, w maju 1961 r. doszło do wojskowego przewrotu, w wyniku którego władzę przejął gen. Park Dzong Hyi (Park Chung Hee). Zmęczone politycznym i gospodarczym nieładem społeczeństwo powitało zamach z zadowoleniem. W tej sprzyjającej atmosferze społeczno-politycznej ekipa Parka zaraz zabrała się za zreformowanie kulejącej gospodarki.

Czas pokazał, że nie były to ruchy pozorne ani powierzchowne. Cała, dotąd pogrążona w błogim letargu Korea Południowa drżała w posadach. Wojskowi - niczym niegdyś car Piotr I w Rosji - postanowili całkowicie zmienić oblicze kraju, uczynić go nowoczesnym, prosperującym państwem na miarę wyzwań współczesnego świata. I podobnie jak słynny przedstawiciel dynastii Romanowów, nie stronili od autorytarnych metod sprawowania władzy i kontrali nad obywatelami, by utrzymać społeczny spokój. Ale jak Korea Południowa miała się radykalnie zmienić, skoro była krajem małym (99 tys. km2), niemal pozbawionym surowców, w dodatku otoczonym z trzech stron morzami, a z od północy sąsiadującym z wrogą komunistyczną Koreą Północną? Tego typu pytania z pewnością mogłyby wielu obserwatorów skłonić do wniosku, że ambitne reformy utkną w martwym punkcie. Jednak sami Koreańczycy myśleli inaczej. Podobnie jak wszyscy ci cudzoziemcy, którzy znali ten naród i wiedzieli, na ile trudu, znoju i samozaparcia go stać...

Od początku przemiany w Korei Południowej miały charakter planowy. Władze postanowiły kolejno rozwijać poszczególne sektory przemysłu, co odbywało się w trakcie kolejnych pięcioletnich planów rozwoju gospodarczego. W początkowej fazie swej strategii władze postawiły na rozwój przemysłu lekkiego, zwłaszcza branży tekstylnej i obuwniczej. Ten wybór miał dwie bardzo istotne zalety. Po pierwsze, nie wymagał tak znacznych nakładów finansowych, jednocześnie pozwalając zdobyć środki, które były przydatne potem, gdy zaczęto rozbudowywać przemysł ciężki. Po drugie, przemysł lekki dzięki swojej pracochłonności zapewnił maksymalne zatrudnienie, pozwalając uporać się z dokuczliwym dotąd problemem bezrobocia. Korea Południowa zaczęła eksportować na masową skalę odzież i obuwie.

Na marginesie wspomnę, że jeszcze w latach 80 tutejsze firmy produkowały obuwie i odzież sportową na zlecenie takich koncernów jak Adidas, Nike czy Reebok, zanim ich produkcja została stopniowo przenoszona do coraz to tańszych krajów: najpierw Malezji i Tajlandii, a potem Chin, Filipin, Indonezji, Wietnamu, Kambodży, Indii, Bangladeszu. Po fazie rozwoju przemysłu lekkiego, począwszy od przełomu lat 60 i 70, koreańskie koncerny, wspierane przez rząd, poczęły rozwijać przemysł ciężki. Lata 70 stały więc pod znakiem rozwoju przemysłu chemicznego, hutniczego, stoczniowego, samochodowego, elektromaszynowego. Z jednej strony Koreańczycy stopniowo uniezależniali się od importu wielu wyrobów wysoko przetworzonych, z drugiej zaś wzbogacali ofertę swojego eksportu. Warto tu zwrócić uwagę na przemyślaną lokalizację zakładów przemysłowych. I tak np. zakłady pracujące głównie na eksport lokalizowano głównie na wybrzeżu, blisko portów. Z kolei branże o znaczeniu strategicznym (przemysł stalowy czy okrętowy) - na południu, z dala od ewentualnego frontu wojny z Koreą Pn.

Rozwijając różnorodny przemysł położono fundament pod rozwój elektroniki użytkowej, dziedziny, w której Korea Południowa dziś nie ustępuje Japonii czy USA. Zwłaszcza lata 80 przyniosły niesłychany rozwój tej branży, a firmy takie jak Samsung, GoldStar (dziś LG), a poniekąd też Daewoo Electronics i Hyundai Electronics (dzisiejszy Hynix) stały się znane i rozpoznawalne na całym świecie. Mniej więcej równorzędnie z branżą elektroniczną rozrastał się koreański przemysł samochodowy. W dziesiątkach krajów całego globu pojawiły się samochody takich marek jak Hyundai, Kia, Daewoo, Ssangyong czy Asia Motors. Ta ekspansja eksportowa sprawiła, że pod koniec lat 80 Korea Południowa po raz pierwszy odnotowała nadwyżkę w handlu zagranicznym. Szybko rosnący eksport przyczynił się do wzrostu PKB, w latach 1963-1997 wynoszącego 8,5 % rocznie, to zaś miało przełożenie na wzrost płac i ogólnie poziomu życia obywateli. Jednocześnie rząd od początku zdawał sobie sprawę z tego, iż o przyszłości kraju zadecyduje nie tyle wytwarzanie coraz większej ilości samochodów czy telewizorów, ile raczej inwestowanie w wykształcenie społeczeństwa oraz w sektor naukowo-badawczy. Postęp naukowo techniczny był oparty w dużej mierze na kupowanych licencjach z zagranicy. W rezultacie starań w tych dziedzinach Republika Korei, niegdyś kraj powszechnego analfabetyzmu, stała się znana jako jedno z najlepiej wykształconych społeczeństw, gdzie liczba inżynierów w relacji do liczby mieszkańców plasuje ten kraj w globalnej czołówce. Jednocześnie szybko i bez przerwy podnosił się poziom techniczny wytwórczości, co zaowocowało tym, że Korea Pd. jest dziś w awangardzie światowego postępu technologicznego.

Jest oczywiste, że przyjęta strategia rozwoju wymagała wielkich nakładów finansowych. Potrzeby te starano się jednak zaspokajać krajowymi środkami, głównie dzięki eksportowi, natomiast kredyty zagraniczne zaciągano tylko poprzez budżet. Rząd utrzymywał stabilny kurs południowokoreańskiego wona, tak by nie padł on ofiarą międzynarodowych spekulacj walutowych, to bowiem mogło zachwiać konkurencyjnością gospodarki. Nie dopuszczano też obcego kapitału do lokalnego rynku finansowego. Początkowo znacjonalizowano nawet banki komercyjne, by je wprzęgnąć w planowy rozwój gospodarki, starano się ograniczyć udział obcego kapitału w gospodarce, preferując przedsiębiorstwa rodzime, zwłaszcza wielkie koncerny zwane czebol (chaebol). Te ostatnie, jak się okazało, niejednokrotnie były nieformalnie powiązane z przedstawicielami władzy. Miejscowej wytwórczości sprzyjały też wysokie cła na import, które np. w latach 90-tych doprowadziły do tego, że ponad 95 % kupowanych samochodów osobowych było rodzimej produkcji.

Generalnie rząd promował import surowców i technologii oraz zachęcał do gromadzenia oszczędności i inwestowania. Tym działaniom towarzyszyły nieustanne wysiłki na rzecz modernizacji infrastruktury. Kolejne rządy Republiki Korei zdawały sobie sprawę z faktu, że szeroko rozumiana infrastruktura to po prostu krwiobieg gospodarki, że dziurawe drogi, rozklekotane pociągi, zbyt małe porty i niedoinwestowana telekomunikacja to przeszkoda w szybkim rozwoju gospodarczym. Stąd ogromne nakłady na budowę autostrad, superszybkich kolei, portów i lotnisk - tak, by transport i łączność wewnątrz kraju oraz z zagranicą przebiegały bez zarzutu. Było to tym istotniejsze, że procesy globalizacji bezlitośnie weryfikują wszelkie zaniedbania w sferze infrastruktury. W świecie, w którym poszczególne kraje i firmy bezpardonowo rywalizują między sobą, zacofanie infrastrukturalne prędzej czy później zaowocuje marginalizacją na gospodarczej mapie świata. Jak widać, w przypadku Korei Pd. mamy do czynienia z rzeczywiście planową, przemyślaną strategią rozwojową.

Jednak analiza tej strategii i jej rezultatów byłaby niepełna, gdybyśmy nie zwrócili uwagi na "czynnik ludzki". Przecież nawet najmądrzejsze wizje i strategie spalą na panewce, jeśli ludzie zwyczajnie nie wzięliby się do pracy. Koreański awans cywilizacyjny nie byłby możliwy, gdyby nie miliony zwykłych, anonimowych Koreańczyków i Koreanek: inżynierów, techników, robotników przemysłowych i budowlanych. Wszyscy ci ludzie razem pracowali na to, czym Republika Korei obecnie jest.

Oczywiście koreańskie reformy nie przebiegały w sposób jednoznacznie pomyślny. Stopniowa liberalizacja rynku finansowego, wymienialność wona wystawiająca gospodarkę na światowe perturbacje, inwestowanie za granicą, umożliwienie zadłużania się bezpośrednio przez podmioty prywatne, szybkie zadłużanie się gospodarki z rosnącym udziałem długu krótkoterminowego, umożliwione przez stopniową wymienialność wona w latach 80-tych, jednym słowem - odejście od rygorystycznej polityki gospodarczej - wszystko to nie tylko ujawniło słabe punkty koreańskiej gospodarki, ale i uczyniło ją bardziej podatną na globalne zawirowania. W czasie dalekowschodniego kryzysu finansowego z 1997 r., który z giełdy w Bangkoku rozlał się po szeregu krajów regionu, kapitał spekulacyjny, wpuszczony do Korei kilka lat wcześniej, masowo wycofywał swoje wkłady. Następnie doszło do coraz większej niewypłacalności dłużników. Było to szczególnie groźne w sytuacji, gdy koreańskie instytucje finansowe podejmowały nadmierne ryzyko w związku z udzielanymi kredytami. W efekcie udział zagrożonych kredytów sięgnął 1/3 ogółu i rząd zainterweniował, by ratować rodzime banki od załamania. Na skutek spadku zaufania rodzimych i zagranicznych inwestorów kurs wona poszybował w dół. Rząd na utrzymanie waluty wydał praktycznie całe swoje rezerwy finansowe, więc po jego upadku był zmuszony prosić Międzynarodowy Fundusz Walutowy o pieniądze. Oczywiście jak to zwykle z MFW bywa, wiązało się to zastosowaniem w gospodarce wytycznych Funduszu, niekoniecznie korzystnych z punktu widzenia pożyczkobiorcy.

Z pomocą MFW czy - jak kto woli - wbrew niej, koreańska gospodarka jako całość dość szybko poradziła sobie z kryzysem, choć 7 z 30 czeboli rozpadło się. Należał do nich m.in. silnie zadłużony wskutek nadmiernych inwestycji gigant Daewoo Group, podzielony na szereg odrębnych firm działających m.in. w branży elektroniki użytkowej i sprzętu gospodarstwa domowego, przemysłu samochodowego, maszynowego i okrętowego. Z drugiej strony te koncerny, które były bardziej ostrożnie zarządzane i relatywnie mniej zadłużone (np. Samsung, LG, SK Group), wyszły z kryzysu obronną ręką, okrzepły i dalej bez przeszkód rosły w siłę. Paradoksalnie kryzys wzmocnił wiele branż pracujących na eksport, bowiem na skutek spadku kursu wona koreańskie towary stały się jeszcze bardziej konkurencyjne na światowych rynkach.

Jak widzimy, koreański skok gospodarczy i cywilizacyjny, nazywany "cudem nad rzeką Han", tak naprawdę cudem nie był. Był natomiast rezultatem przemyślanej strategii realizowanej przez kolejne rządy w Seulu oraz ciężkiej pracy kilku pokoleń Koreańczyków. Wysiłki te nie przebiegały też w łatwy sposób. Efekty tego rozwoju są widoczne nie tylko dla tych, którzy byli w Korei Południowej, którzy przemierzali ten kraj w pociągu KTX-II, opartym na technologii firmy Hyundai Rotem, osiągającym roboczo do 350 km/h (jest on widoczny tu: http://www.youtube.com/watch?v=yreOTxArmjM&NR=1&feature=endscreen, a także tu: http://www.youtube.com/watch?v=bwC_acRMKCE&feature=related), surfowali po koreańskim internecie, szybszym niż gdziekolwiek indziej, obserwowali robota HUBO o twarzy Alberta Einsteina lub zwiedzali któryś z trzech najwyższych budynków świata, wzniesionych przez Samsung C&T Corporation: Burj Khalifa, Taipei 101 i Petronas Towers. Efekty koreańskiego awansu są też widoczne dla o wiele liczniejszej grupy tych, którzy na co dzień korzystają z osiągnięć koreańskiej myśli technicznej: samochodów, smartfonów, laptopów, telewizorów, sprzętu gospodarstwa domowego itd.

O tym, że koreańska nowoczesność nie jest iluzoryczna, niech zaświadczy zestawienie, jakie corocznie podaje Światowa Organizacja Własności Intelektualnej (WIPO). Otóż według danych za rok 2010, Korea Pd. zajmuje 5-te miejsce pod względem liczby zgłoszonych patentów (9686) za USA, Japonią, Niemcami i Chinami. Oznacza to wzrost o 20,5 % w porównaniu z rokiem poprzednim, kiedy to Korea Pd. jeszcze wyprzedzała Chiny (te ostatnie zanotowały wzrost aż o 56,2 %). Liczba zgłaszanych w Korei Południowej patentów jest dziś dwukrotnie wyższa niż w Wielkiej Brytanii - kolebce światowego przemysłu - i to pomimo, iż Brytania ma o 1/5 więcej ludności. Obecnie coraz więcej uwagi koreanskie firmy poświęcają "zielonym technologiom", to właśnie w Korei Południowej oddaje się do użytku elektrownie słoneczne, wiatrowe oraz wykorzystujące energię pływów oceanicznych.

Czy tak wysoka pozycja Korei Pd. w globalnej ekonomii, nauce i technice mogła się przyśnić ludziom żyjącym pół wieku temu? A jednak Koreańczycy powiedzieli wtedy: "dogonimy Japonię" i słowa dotrzymali. Tu rodzi się pytanie: Gdyby jakiś polski polityk rzucił hasło "dogonimy Niemcy", jak by to przyjęto? Możemy sobie tylko wyobrazić reakcję polskiego społeczeństwa na takie hasło po tych wszystkich kiełbasach wyborczych typu "druga Irlandia", "trzy miliony mieszkań" itp.

To, co się udało Koreańczykom jest teoretycznie możliwe wszędzie. Ale tylko teoretycznie. O tym bowiem, jak gospodarka działa w praktyce, decydują w głównej mierze czynniki trudne do uchwycenia metodami empirycznymi: pracowitość, organizacja pracy, pragmatyzm, duch współpracy, wyraźnie nakreślona wizja, konsekwentne, planowe zmierzanie w wytyczonym kierunku. To wszystko było widoczne w Korei Południowej i to też złożyło się na bezprecedensowy awans tego kraju do światowej elity gospodarczej.

Nasz kraj

Turcja - dossier

http://mttp.pl/pobiera...

Index Mundi

http://www.indexm...

Wizyta premiera Wen Jiabao w Polsce

Polskę odwiedził...

rola informacji i dezinformacji

Zbigniew Dmochowski ...

Korea Południowa

*Ekspansja eksportowa ...

W Polsce brakuje myślenia strategicznego!

Czy w ciągu 20 lat tra...